czwartek, 31 marca 2016

Ostatnie eko zakupy, czyli jak wspierać lokalny biznes

Nie tak dawno, a właściwie w styczniu, w okolicy gdzie mieszkam otworzył się sklep z delikatesami ekologicznymi. Mijam go codziennie, więc końcu postanowiłam zajrzeć do środka. Okazało się, że to niezwykle przytulne miejsce, z miłą obsługą i nieprzeciętnym wnętrzem. Na drewnianych regałach stoją uporządkowane przysmaki, kosmetyki, a nawet środki czystości. Każdy chętnie tłumaczy co do czego służy, jaki ma skład itp. Weszłam tam w poszukiwaniu musztardy bez cukru, ale (jak to zwykle bywa) wyszłam z kilkoma innymi drobiazgami. Oto co kupiłam (poza musztardą ;)):


Zakupy może nie są porażająco wielkie, ale nie o to chodzi. Stwierdziłam (i nadal tak sądzę), że taki świetny sklepik musi przetrwać! W dobie gdy wielkie hipermarkety i sieciówki opanowują rynek warto czasem wybrać się do "osiedlaka", albo małego sklepiku z fajnymi rzeczami w okolicy, nawet nie po to żeby zrobić zakupy na cały miesiąc, tylko właśnie z myślą wspierania tego, co lokalne. Tak przynajmniej mi się wydaje. Dlatego ilekroć będę miała możliwość (i oczywiście trochę gotówki w kieszeni ;)) będę tu zaglądać i testować różne nowości. 

Zapraszam na krótką opinię o tym, co kupiłam:

1. Yogi Tea Women's Energy


Przyznaję... tą herbatkę kupiłam wyłącznie z próżności. Zachęciła mnie oczywiście szata graficzna, opis, ale także skład (zdjęcie poniżej). W smaku czuć przede wszystkim hibiskus i aromat maliny, ale do głosu dochodzi także pieprzna nuta. Smak jest bardzo interesujący, mnie przypadł do gustu, choć nie mogę powiedzieć, że to odkrycie stulecia. Czy dodaje energii? Jeśli liczycie na efekt kolibra po 10 kawach to nic z tego, ale z pewnością poprawia samopoczucie i w moim wypadku zaspokaja zapotrzebowanie na słodkie! 
skład:
mój ulubiony kubeczek z herbatką:

2.  Dary Natury Mięta


Myślicie sobie... e tam, zwykła mięta. Ale gdybym tylko mogła przesłać Wam jej zapach! Nawet przez foliowe opakowanie pachnie cudownie. Nigdy mi się nie zdarzyło, żeby cała torba przeszła zapachem mięty (nawet gdy kupowałam ją w aptece). Pycha!

3. Malwa Ptysie orkiszowe


Uwielbiam takie ptysie! Z tym, że najczęściej kupowałam je w zwykłych sklepach, posypane z cukrem. Te ptysie są dużo zdrowsze (skład poniżej), i smaczniejsze, choć uwaga... też zawierają tłuszcz palmowy! Nie zawierają cukru, więc nie są przesadnie słodkie i dla stanowią dobrą przekąskę do filmu. Na szczęście opakowanie nie jest duże (70g), dlatego nie ma obawy, że się "zapchacie" - mnie szczerze mówiąc wystarcza na 2-3 filmy ;).

skład:

To tyle jeśli chodzi o eko-zakupy na dziś :). 

Sklep, o którym mówiłam ma swoją stronę internetową TUTAJ i umożliwia robienie zakupów w sklepie internetowym.

Jednocześnie informuję, że nie jest to post sponsorowany. Wszystkie zakupy zrobiłam sama i zapłaciłam za nie z własnej kieszeni. Nie współpracuję z tym sklepem, ani w żaden inny sposób nie jestem z nim powiązana. Ten post to po prostu moja opinia :)



niedziela, 27 marca 2016

PUREDERM, czyli co kupiłam w Hebe. Koreańska pielęgnacja.

Witajcie!

Podczas mojej ostatniej wizyty w drogerii Hebe (tak, tak... tej należącej do tego samego koncernu co Biedronka), nie mogłam sobie odmówić zakupu kilku ciekawostek. Najfajniejsze z nich opiszę dzisiaj. Oba produkty to maseczki marki Purederm, produkowane w Korei.

1. Maski hydrokolagenowe w płachcie


Do zakupu zachęciła mnie przede wszystkim ich cena. Za 25 (!) masek zapłaciłam 20 zł. Postanowiłam, że spróbuję. Opakowanie wyglądało na estetyczne i ten wzór chemiczny na samym środku <3. Super! Po otwarciu saszetki moim oczom ukazał się dziwny widok. Sądziłam, że każda płachta zapakowana jest osobno... ale niestety nie. Wszystkie maski są po prostu złożone na pół i poukładane jedna przy drugiej. Na szczęście zamknięcie strunowe saszetki jest solidne i płachty nie wysychają. Trochę się namęczyłam zanim wyciągnęłam i rozłożyłam pierwszą, ale dalej było już tylko lepiej. Płachta dobrze dopasowała mi się do twarzy (nie jest zbyt wielka, co mi bardzo odpowiada). Zdziwiło mnie jedynie to, że na oczy nie ma standardowych otworów, tylko... tak jakby "klapki". Czyli można sobie również położyć ją na powieki. Oryginalny pomysł :). Płachta była nasączona całkiem konkretnie, ale ku mojemu zdziwieniu wyschła po 20 minutach na twarzy. Po ściągnięciu jej stwierdziłam, że moje buzia rzeczywiści wygląda na nawilżoną. była przyjemna w dotyku i zniknęły suche skórki w okolicach brwi. A zatem spełniła swoje zadanie. Na pewno wykorzystam i chyba zakupię ponownie.


Podsumowując:
+ cena (nawet bez promocji +-30 zł)
+nawilżenie
+20 minut relaksu, jaki zapewnia
+/-opakowanie
-dostępność (tylko Hebe)
--wysycha na buzi po 20 minutach

2. Kolagenowa maseczka pod oczy


I tym razem zwróciłam uwagę na cenę. Za 30 płatków pod oczy, czyli 15 "zabiegów", płacimy 9,99 zł. Chyba całkiem nieźle :). Po otwarciu wyżej wspomnianych masek, wiedziałam, że nie mam co liczyć na osobne zapakowanie płatków. Podobnie jak wyżej saszetka zamykana jest na zapięcie strunowe, które zapobiega wysychaniu. Wszystkie płatki są ułożone w dwóch rzędach w opakowaniu i dość kłopotliwe może być ich rozdzielenie. Ja używam szczypców, bo nie chcę, żeby bakterie z moich dłoni dostały się do opakowania. To tyle narzekania. Dopasowują się wspaniale i wygodnie się je nosi. Nie spadają z twarzy nawet, gdy chodzę, schylam się itp. Podobnie jak powyższe płachty wysychają po ok 20 minutach, ale działanie... Totalnie mnie zaskoczyło!!! Zawsze miałam kłopot z workami pod oczami i żaden krem sobie nie poradził z nieestetyczną "torebką" pod okiem. A tu taki szok. Kiedy zdjęłam płatki, nie mogłam uwierzyć, że pomogły. Skóra pod oczami wygładziła się, a worki zniknęły :). Działanie to u mnie wytrzymuje 2-3 dni, a potem koszmarek powraca, ale znów nakładam tą maskę i jest ok! Dla mnie rewelacja. Najlepszy produkt pod oczy jaki do tej pory znalazłam. Zostaję z nim na dłużej. Mój KWC :).


Podsumowujac:
+cena (9,99 zł/30 płatków)
+znikające worki pod oczami!
+nawilżenie
+/-opakowanie
-dostępność (tylko Hebe)
-wysychają po 20 min na twarzy (ale działają!)

*Zaznaczam, że informacje zamieszczane na blogu stanowią moją własność i nie wyrażam zgody na ich wykorzystywanie, ani rozpowszechnianie bez uzyskania mojej uprzedniej zgody. Chcesz skopiować? Zapytaj :)

piątek, 18 marca 2016

Inspiracja koreańską pielęgnacją czyli korean skincare routine

Jak niedawno pisałam, spodobała mi się koncepcja dbania o cerę na sposób koreański. Postanowiłam zatem wziąć się za ten temat na poważnie i spróbować, jaki efekt przyniesie na mojej skórze. Na razie do pielęgnacji używam tych kosmetyków, które aktualnie mam w domu (czyli polskie, ewentualnie rosyjskie). Brakuje mi także (póki co) esencji, gdyż nie znam jej odpowiednika na polskim rynku, a uważam, że na koreańskie zakupy jeszcze dla mnie za wcześnie. Chcę najpierw zorientować się na co moja skóra reaguje dobrze, a czego nie lubi. Mam nadzieję, że w ten sposób zminimalizuję ryzyko nieudanych zakupów.

Ale przechodząc do sedna...

Postanowiłam podzielić się z Wami moim pomysłem na tygodniowy plan pielęgnacji twarzy i ciała.


Co Wy na to???

Chętnie wysłucham Waszych uwag w komentarzu.

Na marginesie dodam, że chociaż wydaje się to bardzo czasochłonne, cały poranny rytuał zajmuje mi ok 8-10 minut, natomiast wieczorem (ponieważ pozwalam sobie na chwilkę masażu) pielęgnacja twarzy to ok 15 minut przyjemności. Oczywiście kiedy nakładam maseczkę pochłania to więcej czasu, ale dla mnie to relaks, a nie przykry obowiązek :)

*Zaznaczam, że informacje zamieszczane na blogu stanowią moją własność i nie wyrażam zgody na ich wykorzystywanie, ani rozpowszechnianie bez uzyskania mojej uprzedniej zgody. Chcesz skopiować? Zapytaj :)

piątek, 4 marca 2016

K-beauty HIT, czy KIT? Recenzja "Sekrety urody Koreanek. Elementarz pielęgnacji" Charlotte Cho

Witajcie ponownie!

Ostatnimi czasy zagościła w mojej domowej bibliotece nowa pozycja. Chodzi oczywiście o ...

Sekret urody Koreanek. Elementarz pielęgnacji autorstwa Charlotte Cho


Wszystko rozpoczęło się od zakupu azjatyckiego kremu BB. Zachęcona recenzjami kremu BB Skin 79 VIP Gold, zamówiłam pudełko InspiredBy Charlize Mystery - które zawierało właśnie ten krem.

Moje pierwsze wrażenie było baaardzo słabe. Ciężka, lepka maź o szarym odcieniu. Dopóki nie poczekałam kilku minut zanim się wchłonął. Od tego czasu zaczęłam odrobinę interesować się "dalekowschodnimi" kosmetykami.

Wiedzę czerpałam przede wszystkim z blogów i od producentów, a także polskich i zagranicznych dystrybutorów. Niestety nie miałam żadnego pojęcia ani o produktach, ani o pielęgnacji skóry, dlatego, zagubiona w całej masie produktów, szybko się zniechęcałam. Na wieść o książce, która wyjaśnić miała te, zagmatwane dla mnie, kwestie ucieszyłam się jak dziecko.

Kupiłam ją najszybciej jak mogłam i od razu rozpoczęłam lekturę.

Recenzja właściwa:
Pierwsze co rzuca się w oczy to oprawa graficzna. Cała książka utrzymana jest w kolorystyce szarości i delikatnego różu. Kartkując strony natrafiłam na wesołe rysunki. Być może są nieco infantylne, ale świetnie obrazują treść i pomagają zapamiętać to co najważniejsze. 


Szata graficzna jest bardzo przyjemna i lekka, ale dla mnie ważniejsza była treść. Książka napisana jest bardzo lekkim i przystępnym językiem. Autorka unika tonu strofującej mamy, zamiast tego dając porady jak najlepsza przyjaciółka. 

Przechodząc zaś do meritum... 
Autorka, z pochodzenia Koreanka, która wraz z rodzicami przeniosła się do USA i po latach odkrywa na nowo swój ojczysty kraj i jego zwyczaje, trafnie porównuje mentalność zachodu i wschodu pod kątem pielęgnacji cery. Zwraca uwagę na to jak ważna jest właściwa pielęgnacja, która zapewnia zdrową i piękną skórę. Pokazuje krok po kroku jak może wyglądać nasz rytuał pielęgnacyjny oraz podpowiada jak określić typ własnej skóry i dobrać do niej odpowiednie kosmetyki. Zwraca uwagę przede wszystkim na zapobieganie problemom, zamiast ich późniejsze leczenie i maskowanie. Prowadzi nas po świecie koreańskich kosmetyków, zaznaczając jednocześnie, że każda z nas powinna opracować (właściwie metodą prób i błędów) swój rytuał, niekoniecznie z wykorzystaniem koreańskich marek. Poza przedstawieniem podstaw pielęgnacji, Charlotte Cho zabiera nas w krótką wycieczkę po swojej rodzinnej Korei (a dokładniej, Seulu). Opowiada o miejscach, które warto zobaczyć i daje kilka dobrych rad dla tych, którzy chcieliby wybrać się w podróż.



Podsumowując...
Książka napisana jest bardzo ciekawie i zawiera dokładnie to co obiecuje - elementarz koreańskiej pielęgnacji. Przeczytałam ją z wielkim zainteresowaniem i przekonałam się do proponowanych przez Autorkę kroków pielęgnacji. Książka porządkuje podstawowe wiadomości i jest niezastąpionym przewodnikiem dla początkujących. Ci, którzy są bardziej zorientowani w temacie, pewnie nie dowiedzą się wielu nowych rzeczy, ale i tak uważam, że warto mieć ją pod ręką - wszystkie zasady w jednym miejscu. Żałuję tylko, że to jedyna książka na polskim rynku, która porusza kwestie koreańskiej pielęgnacji i kosmetyków. Po przeczytaniu i zastosowaniu się do rad Autorki nasuwają się kolejne pytania i wątpliwości, na które zapewne znajdę rozwiązanie w miarę nabierania doświadczenia.
Zatem jest to obowiązkowa pozycja dla tych, którzy zaczynają dopiero swoją przygodę z koreańską pielęgnacją, ale bardziej zaawansowani, również się nie zawiodą.
Rozstrzygając pytanie postawione w tytule posta, stwierdzam subiektywnie, że zarówno książka, jak i prezentowany w niej sposób pielęgnacji, to HIT :). Nie wiem jak u Was, ale mnie to przekonuje.